Pierwsza i ostatnia jak do tej pory, w której jechałem z grupą: ks. Mariuszem, Krzyśkiem, Sylwkiem i Kubą. Koszmarny upał, który dopadł nas już w Czechach (+ 38) i nie odpuścił aż do Rzymu i wypadek pod Wiedniem zakończony (tylko) rozbitą głową. Po dwóch dniach wsiadłem na rower i o własnych siłach dotarłem do Rzymu. Dobry czas, także dlatego, że już wtedy zrodził się pomysł na kolejną wyprawę…