Ciumani – Cartisoara
Dystans: 165 km

Po ilości przejechanych dziś kilometrów można zobaczyć jaką różnicę robi deszcz. Wczoraj było 65… ale ten był potrzebny. Z kilku powodów. Przede wszystkim dla nabrania pokory. Poza tym po to, by trafić na okno pogodowe. Okazuje się, że w miejscu w którym jestem, u podnóża Karpat i Trasy Transfogarskiej od pięciu dni padał deszcz. Dziś przestał ale sama trasa w chmurach. Jutro ma być czyste niebo. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Gdyby nie wczorajszy deszcz dziś byłbym na górze. A z tego co rozmawiam z naszymi na campingu na którym śpię – na górze jeden wielki korek.

Dzień ładny. Poranek zimny (+9) ale słoneczny. Szybkie śniadanie gdzieś po drodze, odśpiewane “Kiedy ranne wstają zorze” i Godzinki i można ruszać. Po podjeździe na 1000 m, Msza Święta z cudownym śpiewem w miejscowym kościele. Czasami dobrze na Niej być z tej drugiej strony.

A dalej zjazd, podjazd i tak w kółko. Przez cały dzień mocny, boczny wiatr, który na ostatnich 30 km stał się wiatrem w twarz. Od ok 60 km patrzyłem na mój jutrzejszy cel – góry, które dziś tonęły w chmurach. Jakby chciały zachować całe swoje piękno tylko na ten jeden dzień, który jutro nastąpi – 30- kilometrowy podjazd na 2100 m.n.p.m. nie mogę się doczekać:)

Jednym z symboli Rumunii są niedźwiedzie. Dużo się o nich nasłuchałem – zdecydowanie więcej ostrzeżeń niż miłych historii. Ale dla mnie jak na razie największym zwierzęcym problemem (obok mnóstwa rozjechanych psów, kotów i innych) są wałęsające się psy. Strasznie upierdliwe. Mam ze sobą ultradźwięki, które w Polsce nigdy mnie nie zawiodły. A tu jakby straciły moc. Jeden że spotykanych miejscowych wytłumaczył mi, że w Rumunii co drugi pies jest głuchy i podobnie co drugi ślepy. To by było logiczne patrząc na moje obserwacje.

Dziś normalny nocleg, ma campingu. Za jakieś 18 zł. Jest wszystko. A przede wszystkim mnóstwo naszych. Jest też małżeństwo podróżujące rowerami. Maja za sobą m.in wyjazd do Chin przez Syberię. Fajna sprawa:) może kiedyś…

I jeszcze jedna rzecz. Dziś Jan Maria Vianney ma swoje święto. A jest on patronem proboszczów. Wszystkim więc Proboszczom wszystkiego najlepszego – żebyście ogarniali to wszystko co macie do ogarnięcia i jeszcze Pana Jezusa nie zgubili w międzyczasie:) A ja mam szczęście właśnie do takich, którzy Go nie gubią. I za nich dziękuję. Za tych, którzy pojawili się w moim życiu zanim zostałem księdzem, i tych u których byłem wikariuszem. No i oczywiście za mojego obecnego Proboszcza, ks. Marka (gdzieś tam jest na zdjęciu, swoją drogą zawsze wychodzi na nich lepiej niż ja:p). Dzięki, że ksiądz ze mną wytrzymuje, bo niełatwym jestem wikarym, współpracownikiem, człowiekiem. Że ksiądz to widzi i nie rezygnuje ze mnie. Wszystkiego najlepszego! Pomódlcie się za swoich proboszczów:) może napiszcie do nich na fejsie, zaproście na herbatę czy piwo. Dacie radę:)

I wam dobrej nocy życzę dobrzy ludzie:)