Bicaz – Ciumani
Dystans: 65 km
Deszcz.
I na tym mógłbym zakończyć. Towarzyszył mi rano, w południe, pada i teraz. Ponoć jutro ma przestać. Ponoć..
Trasa piękna. Od samego rana wspinaczka z 350 m.n.p.m na 1270 m. Nachylenie drogi między 10 a 12 procent. Kiedyś pewnie bym umierał, teraz żałowałem, że już koniec. Tym bardziej, że zjazd w takiej ulewie jaką miałem, miał niewiele wspólnego z przyjemnością. Wjeżdżając do kanionu Cheili Bizaculi poczułem się jak Frodo wchodzący do Minas Morgul. Połączenie kilkusetmetrowych skał, wąskiej drogi i nisko wiszących chmur zrobiło niesamowite wrażenie! I tu akurat dobrze, że padało. W słońcu wrażenie byłoby zbyt małe.
No a później… sami wiecie. Padało. Opcja spania w namiocie odpada więc szybkie poszukiwania taniego hotelu. Na szczęście udało się. Choć nie lubię spać w takich miejscach. Wszędzie hałas, krzyki, śmiech. Namiot mato w sobie, że słyszysz świerszcze, ptaki, ryby skaczące w wodzie. Czasami mam wrażenie, że słychać też gwiazdy, księżyc i wschód słońca. Jakoś się przemęczę w tych luksusach.. 🙂
Krótki dystans, krótki opis i mam nadzieję, że jutro zaświeci słońce. A na szosie transfogarskiej do której mam zamiar jutro podjechać dość blisko (bardzo chciałem dziś) będzie królować już tylko ono:)
Dobrej nocy dobrzy ludzie:)
Ps. Zapomniałem o najważniejszym . Magda i Emil zostali dziś mężem i żoną! Bardzo chcieli bym był na ich ślubie, co jak widać nie wyszło. Wszystkiego najlepszego kochani dla Was:)