Suczuawa – Bicaz
Dystans: 125 km

Od 2015 gdy zacząłem zagraniczne wojaże (Europa Północna i Zachodnia), najczęściej używanym przeze mnie angielskim zdaniem było “my english is not good”. Dziś mogę powiedzieć, że “my english is perfect”. Nie, nie dlatego, że przez ostatni rok się go nauczyłem – zmieniła się tylko perspektywa, tu mało kto mówi w tym języku. Choć nawet jeśli nie znasz rumuńskiego ni w ząb to możesz pogadać – np w serwisie rowerowym. Zanim o tym, to po kolei.

Pierwza noc w namiocie – spałem jak dziecko. Nad ranem obudził mnie wędkarz. Szybkie pakowanie i jazda do miasta na śniadanie. Jajecznica na boczku, biała kiełbasa, grzybki, pyszna kawa, i co najważniejsze – tanio. W końcu porządne śniadanie i miłe – jak się później okazało – złego początki. Po Mszy ruszyłem ruchliwą drogą nr 2, wśród klaksonów tirów, rozzłoszczonych moją obecnością na ich drodze. Jakby tego było mało, po wyjeździe na górę zaczął padać deszcz, który momentalnie przerodził się w ulewę. Zanim założyłem przeciwdeszczowe ubranie byłem mokry jak zmokła kura. Po kilku kilometrach znalazłem warsztat samochodowy w którym mili panowie poczestowali mnie kawą, przy okazji wykorzystując moją obecność do zrobienia sobie dodatkowego czasu wolnego (piątek, weekend blisko trzeba odpocząć przed wolnym przecież). Pogodni ludzie, którzy mają miłe doświadczenia z Polską i Polakami (wódka, cukierki, kombinowanie i te sprawy)

Po godzinie przestało lać, już tylko padało. Ruszyłem więc, by po kolejnych 30 km odkryć, że pancerz linki przedniej przerzutki pękł. Podjazd za pojazdem podjazdem a ja, żeby zmienić bieg muszę się zatrzymać, zrzucić ręcznie łańcuch i dalej jechać. Ręce opadają… najbliższy serwis rowerowy za 50 km. Ciśniemy z uśmiechem na ustach. Żartuję, o żadnym uśmiechu nie było mowy. W końcu dotarłem do Piatra Neamt. Znalazłem serwis i.. utknąłem na 3 godziny. Wymiana pancerza skończyła się wymianą suportu. Dejavu z ubiegłego roku z Francji, tylko jakieś trzy razy taniej. I kultura pracy zupełnie inna – powoli, trzeba pogadać, kawę wypić, o czymś zapomnieć. Swojsko się zrobiło. I tylko słowa serwisanta, który jak mantra powtarzał – ten rower to ma ciężkie życie.

Zaraz, zaraz?! Rower ma ciężkie życie? Heloł?! A ja? Panie kochany, a co ja mam powiedzieć?

A ja mogę powiedzieć, że mam fajne życie! Jako człowiek, ksiądz i trochę podróżnik. Mam takie życie jakie chcę mieć, i nie chcę innego. Nie, nie jest tylko kolorowo i przyjemnie ale jest w tym życiu dużo sensu. Może i ja z czasem nauczę się być bardziej sensownym człowiekiem? Pożyjemy, zobaczymy:)

Po naprawie (ok 19.00) z przerażeniem popatrzyłem na licznik – od godz 9.00 przejechane 80 km. Dramat.. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Do 21.30 dociagnąłem do 125. Nocleg w hotelu, ostatnim w którym było jakiekolwiek miejsce. Po nocy ciężko rozbijać namiot, a poza tym mam zasadę, że nigdy tego nie robię w pobliżu ludzi.

Jutro góry. Czas w końcu się zmęczyć:) A dziś już czas powiedzieć wam: dobrej nocy dobrzy ludzie