Kamieniec Podolski – Suczawa
Dystans: 145 km

Pewnym minusem moich wyjazdów są problemy z zasypianiem. Często w drodze wydaje mi się, że gdy dojadę to padnę trupem a jak przychodzi co do czego to patrzę w sufit, a dziś sufit jest blisko bo po raz pierwszy śpię w namiocie. Ciężko jest zasnąć z tyloma emocjami, wrażeniami, z buzującą wciąż adrenaliną, która jak na złość jest teraz a nie rano – gdy każdego dnia walczę z lenistwem. Co więc się dzieje?

Rano ciąg dalszy dobrego spotkania z Paulinami, którzy są spoko ludźmi. I Msza, i kawa były tym, co pozwoliły odzyskać trochę sił po krótko przespanej nocy. Kamieniec jest piękny zarówno nocą jak i w ciągu dnia. Długo się z nim rozstawałem, czego efektem był czas wyjazdu – 10.00.

Po drodze Chocim – kolejna twierdza mocno związana z historią Polski. Bilet za 50 hrywien, rower pod czujnym okiem panów rozmiłowanych w smakowaniu lokalnych trunków i na zamek. Piękny jest. Stojąc nad Dniestrem nie mogłem nie zaśpiewać Pieśni o Małym Rycerzu. Ohh niósł się ten nas nad wodami Dniestru.

A później gonitwa. Do godz 12.00 przejechanych ledwo 25 km. Z gonitwą to przesadziłem, no chyba, że można tak powiedzieć o mojej ucieczce przed tirami i dziurami w drogach. Jazda po niektórych ukraińskich drogach to sport ekstremalny. Dzięki Bogu rower wytrzymał.

Po 100 km dotarłem do granicy Tereblecze – Siret. Bardzo się jej bałem. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Cała zabawa z przekroczeniem zajęła maksymalnie 15 minut. Polecam każdemu – na rower patrzą z litością, przy okazji szeroko otwierając oczy, gdy dowiadują się skąd i dokąd jadę. Przy okazji spotkałem dwóch Ukraińców, którzy jechali rowerami, “na lekko”. Dziwili się, że jadę przez Rumunię, próbując mnie przekonać o fatalnej jakości rumuńskich dróg (a ściślej poboczy) – “może i u nas są dziury jak … ale przynajmniej jest gdzie uciec (z tym, że tu inne słowo padło)”.

I coś w tym jest. Poboczy w Rumunii nie ma a jeśli są, to tak jakby ich nie było. I ruch większy. Póki co, jakoś jadę. No i dojechałem do noclegu – nad jeziorem. Miał być w mieście ale miejsca brakło. No i ostatniej chwili pojawiło się na Google Maps niebieskie pole o swojskie nazwie – Dragomirna. Udało się znaleźć kawałek miejsca i już w ciemności rozbić namiot – to jego pierwszy raz. Prosty w obsłudze – już go lubię.

I siedzę. I piszę. I slucham… Z jednej strony odgłosy miasta – jeden szum. I z drugiej żaby, ryby czy inne żyjątka, które co chwilę wyskakują do wody. I gwiazdy – po w większości pochmurnym dniu, noc jest pełna gwiazd. Jest cudnie!

Jedynym zmartwieniem jest brak sponsora na stroje dla chłopaków. Ale ja wierzę, że się uda. Zresztą sztab coś na pewno wymyśli:) Mają namysłów tzn pomysłów co nie miara:) I wam życzę dobrych pomysłów, namysłów i działań, dziękując za wszystkie życzliwe słowa. Śpijcie dobrze. Dobrej nocy dobrzy ludzie:)